Masełkowie
W Gdańsku ciągle był atrakcyjny model narzucony przez patrycjuszowską elitę rządzącą, zgodnie z którym należało wycofywać kapitały z ryzykownych przedsięwzięć morskich i lokować je w kosztownościach i dobrach ziemskich.
Zachowane z drugiej połowy XVII w. wykazy cechów wymieniają 45 organizacji.
Nie istniał podział na mistrzów, czeladników i uczniów, nie obowiązywało też wykonanie sztuki mistrzowskiej. Ubiegający się o członkostwo musieli uzyskać kosztowne obywatelstwo kupieckie*, uprawniające do prowadzenia handlu na szeroką skalę, czego odmawiano znacznej większości rzemieślników mających tylko obywatelstwo rzemieślnicze.
W drugiej połowie XVII w. wraz ze zmniejszaniem się stanu osobowego cechów, a nawet zanikaniem niektórych specjalności, dochodziło do włączania słabszych rzemiosł do silniejszych organizacji pokrewnych, z zachowaniem wszakże ich kompetencji produkcyjnych.
Cechy podejmowały liczne i kosztowne starania o konfirmację ich statutów i innych dokumentów przez królów polskich. W 1660 r. cztery cechy główne wystarały się u Jana Kazimierza o przywilej, m. in. znoszący podział obywatelstwa na kupieckie i rzemieślnicze. Pomimo przywileju i dalszych protestów cechowych nowy system podziału obywateli miasta utrwalił się.
Najbardziej charakterystycznym symptomem kryzysu cechowego był rozwój instytucji „wolnego mistrzostwa” - nowej kategorii w gdańskim rzemiośle, której początki sięgają pierwszej połowy XVII w. Ponieważ przyjęcie do cechu „wolnego mistrza” zwykle wymagało sowitych sum, nazywano ich także mistrzami „wkupionymi”. Na największą skalę opisane zjawisko rozwinęło się w branży tekstylnej. Zwłaszcza wielu „wolnych mistrzów” - producentów sai [materiał bawełniany] i harasu [staropolska nazwa dla lekkiej, wełnianej tkaniny, podobnej do arrasu, używanej na suknie i płaszcze], zamieszkiwało osady podgdańskie: Chełm, Szkoty, Siedlce. W 1677 r. uzyskali oni nawet specjalny przywilej od Jana III Sobieskiego, traktowany przez nich jako swego rodzaju statut cechowy. Z końcem XVII w. (1694, 1698 r.) doszło do uzgodnienia warunków połączenia ich z producentami miejskimi. Do utrącenia tej inicjatywy najusilniej dążyli kupcy-nakładcy. Powstanie jednej organizacji mogłoby bowiem istotnie naruszyć dotychczasowy układ stosunków nakładca - producent, zdominowanych przez właścicieli kapitałów i środków produkcji .
Tzw. „wolni mistrzowie” niejednokrotnie wypełniali dotkliwe luki w sieci usług na terenie jurysdykcji gdańskiej, otwierając warsztaty tam, gdzie członkowie cechów osiedlali się sporadycznie, np. w oddalonych od centrum posiadłościach wiejskich.
Organizacje niecechowe najczęściej prowadziły swą działalność na podstawie tzw. ordynacji lub różnych zbiorów przepisów, a więc aktów prawnych niższego rzędu, nie odpowiadających randze statutów (np. kominiarze, producenci mat). Uprawiający takie rzemiosło nie mogli wywieszać szyldów. Owe organizacje, określane nieraz jako „wolny kunszt”, mocniej były uzależnione od władz miejskich, co znajdowało m. in. odbicie w znacznie bardziej tolerancyjnej polityce wobec starających się o uprawnienia zawodowe. Kandydat nabywał specjalny rodzaj obywatelstwa miejskiego, które można określić jako pracownicze (Arbeitsmannsrecht). Musiał sprostać różnym wymogom formalno-finansowym, chociaż nie tak kosztownym i rygorystycznym jak w cechach. Tworzyła się w ten sposób zorganizowana grupa pracownicza, w której ramach łatwiej można było zdobyć samodzielny status zawodowy, swego rodzaju kategoria legalnych pracowników pozacechowych. Takie rozwiązanie było korzystne dla kupców-nakładców, dzięki staraniom których w 1659 r. stworzono możliwości uzyskania zawodu producenta sai i bombasynu [tkanina bawełniana], bez zgody oficjalnie działającego cechu wytwórców sai. W 1655 r. funkcjonowało w ten sposób poza cechami około 30 specjalności, m. in. żaglownicy, producenci krzeseł, piwowarzy, zamszownicy, perukarze, producenci szabel itp.
Najliczniejszą grupę uprawiającą zawód poza systemem korporacyjnym stanowili rzemieślnicy nielegalni, zwani partaczami lub fuszerami, działający zarówno na obszarze jurysdykcji gdańskiej, jak też poza nim.
Rosła rola pieniądza jako ekwiwalentu za częściowe lub całkowite uwolnienie się od różnych warunków wstępnych, stawianych przez statut lub wymaganych przez tradycję. Na szeroką skalę rozpowszechniła się praktyka wykupywania tzw. lat mistrzowskich (Muthjahre), do niedawna obowiązkowo odpracowywanych przez kandydatów na mistrzów (od dwóch do czterech lat). W cechu krawców „darowywano” lata za sumę 120-225 fl. w zależności od tego, ilu lat wykup dotyczył oraz czy czeladnik pochodził z Gdańska, czy przybywał z zewnątrz. U szewców obuwia polskiego „darowanie” trzech lat mistrzowskich kosztowało 300 fl. plus wystawienie poczęstunku. Zresztą samo przystąpienie do odpracowania lat związane było z wniesieniem opłat, które np. u konwisarzy wynosiły 4 tal. (1 tal. = 3 fl.), a u producentów sai 6 fl. (1688 r.). Coraz powszechniejszy stawał się zwyczaj wykupywania się od błędów w sztuce mistrzowskiej, np. u cieśli budowlanych za sumę od 72 do 100 fl., lub od obowiązku odbycia wędrówki czeladniczej.
Obok finansowych istniały wymogi o charakterze formalnym, przede wszystkim moralno-religijnym. Skrupulatnie kontrolowano przedkładane świadectwa prawego pochodzenia, nauki i pracy, sprawowania się w ostatnim miejscu zatrudnienia, wykorzystując najdrobniejszą nieformalność dla stworzenia dodatkowego utrudnienia w dostępie do mistrzostwa. Szczególnie rygorystycznie traktowano kwestie religii, w wypadku menonitów posuwając się wręcz do dyskryminacji, np. w cechu producentów sai i bombasynu w 1661 r. podjęto uchwałę o niedopuszczeniu do lat mistrzowskich i samego mistrzostwa menonitów .
Regułą stawało się faworyzowanie czeladników miejscowych, wśród których prym wiedli tzw. masełkowie, czyli synowie mistrzów oraz czeladnicy poślubiający córki mistrzów lub wdowy po nich. Dla nich to wprowadzono specjalny, to znaczy znacznie łagodniejszy, tryb uzyskiwania mistrzostwa, obniżając koszty, odstępując od obowiązku wędrówki czeladniczej czy odpracowania lat mistrzowskich. Z myślą o nich zmieniano nieraz przepisy dotyczące majstersztyków, w sensie obniżania nakładu pracy i kosztów związanych ze sporządzeniem sztuki mistrzowskiej.
Jeśli w połowie XVII w. wśród kandydatów na mistrzów piekarzy pieczywa żytniego było jeszcze 13 obcych (25,5%), to w ostatnim dwudziestopięcioleciu zapisano na lata mistrzowskie tylko trzech spoza grona masełków (5%). Nic więc dziwnego, że część czeladników, dla których próg finansowy był za wysoki, całą swoją energię skupiała na pozyskiwaniu względów mistrzówny lub wdowy, zaniedbując podstawowe obowiązki zawodowe.
Niska „tygodniówka” czeladników szewców obuwia polskiego, wynosiła 25 gr i do tego pół sztofa piwa [około pól litra] dziennie.
U piekarzy płaca składała się z dwóch elementów. Stawkę podstawową wypłacano w wysokości ustanowionej w połowie XVII w., to jest od 17 do 20 gr w zależności od funkcji w warsztacie. Kwotę tę znacząco uzupełniały dodatkowe, zwyczajowe opłaty, a zwłaszcza napiwki. Wzrosły one z 10 i 6 gr do 24 gr tygodniowo w końcu stulecia. Łącznie w 1696 r. czeladnicy piekarscy otrzymywali 41-44 gr tygodniowo, czyli około 6 gr dziennie. Napiwki traktowano jako formę nieoficjalnej podwyżki płacy, rodzaj premii mającej zachęcić do zwiększenia wysiłku.
W 1670 r. dzienny zarobek czeladnika murarskiego, pokrywającego we własnym zakresie koszty utrzymania, kształtował się od 24 do 34 gr, natomiast pomocnik murarski dostawał zaledwie 16 gr.
Skromniejsze niż u murarzy było wynagrodzenie czeladników cieśli budowlanych, wynoszące w drugiej połowie XVII w. 24-28 gr. Na tym tle stosunkowo nieźle kształtowały się nominalne zarobki czeladników cieśli okrętowych, m. in. dzięki ich wysokim kwalifikacjom i dzięki dużemu zapotrzebowaniu na ich pracę, związanemu z ożywieniem w budownictwie okrętowym w Gdańsku. W okresie zimowym zarabiali 25-36 gr dziennie, w sezonie letnim 30-45 gr.
Dużym obciążeniem dla kieszeni czeladniczych były wydatki na żywność i mieszkanie. Dzienne koszty utrzymania szacuje się w tym czasie na 15 gr, a roczny czynsz za wynajem piwnicy w połowie XVII w. wynosił 30-40 fl., a więc 17-23 gr tygodniowo, czyli ok. 3 gr na dzień. Łącznie daje to 18 gr.
W cechu wiadrowników w 1670 r. skasowano napiwki, jednocześnie podwyższając zarobek akordowy za kopę wiader sporządzonych w ciągu tygodnia do 40 gr (2 grzywny). Jeśli czeladnik nie zmieścił się w tym terminie, wynagradzany był wedle starej stawki 30 gr (1,5 grzywny) .
Przeciętne ceny niektórych towarów z lat 1661-1700:
1 korzec żyta [ok. 90-95kg] - 60 gr;
1 korzec grochu - 66 gr;
1 sztof piwa [ok. 1/4l] - 3 gr;
1 funt masła - 3,8 gr;
1 sztof wina francuskiego - 18 gr,
ćwierć sztuki wołu - 347,3 gr;
para trzewików - 67 gr .
Przy tygodniowych zarobkach sięgających 40-50 gr (już po pokryciu koszów utrzymania) wydatki związane z mistrzostwem stanowiły równowartość wynagrodzenia za około 27-34 miesięcy, a przecież nie można zapominać, że znaczna część czeladników posiadała na utrzymaniu rodziny. Trudna sytuacja materialna zmuszała wielu czeladników do podejmowania pracy dorywczej w mieście lub w podmiejskich osadach konkurencyjnych. Cechy zdaje się pogodziły się z tymi praktykami, o czym świadczą regularne wpłaty kar od czeladników trudniących się partaczeniem.
Czas pracy - obejmował łącznie z przerwami na posiłki praktycznie cały dzień, od świtu do wieczora. Czeladnicy krawieccy rozpoczynali pracę już od 4 rano.
Czeladnicy piekarscy z racji pracy nocnej nie mieli wyznaczonego przepisami czasu pracy, lecz musieli już o godzinie 17:00 znajdować się w domostwie mistrza.
Czeladnicy cieśli okrętowych w końcu XVII w. w okresie letnim (od 20 marca do 20 września) rozpoczynali pracę o godzinie 6:00, a kończyli o 18:00, w sezonie zimowym zaś pracowali od 6:00 do zapadnięcia zmierzchu, z jednogodzinną przerwą na posiłek, czyli praktycznie 10-11 godzin.
Czeladnik gdański nie był najemnikiem w pełni wolnym, a decydowały o tym w dużym stopniu ograniczenia w wolności najmu. Ten szczególny rodzaj przymusu pozaekonomicznego zdecydowanie dominował w gdańskim rzemiośle drugiej połowy XVII w., jak też w następnym stuleciu. Występował w trojakiej formie: związanie umowy o pracę z określonym miejscem i czasem, wprowadzenie przymusu pośrednictwa pracy, zatrudnianie według list kolejności przydziału.
W gospodzie czeladniczej wywieszano tablicę ze spisem mistrzów, których kolejność ustalano wedle kryteriów starszeństwa. Kandydat szukał pracy zgodnie z porządkiem spisu. W razie braku oferty mógł sobie sam poszukać pracodawcy. Pozwalano na trzykrotną zmianę miejsca pracy, ale dopiero po co najmniej 14 dniach służby.
Karano za samowolne rozwiązanie stosunku pracy. I tak, naruszający w tym względzie przepisy czeladnik szewców obuwia polskiego winien był zostać bezrobotny aż do końca roku. Trudniejszy był los czeladnika krawieckiego, którego rzeczy traktowano jako zastaw gwarantujący nieporzucanie pracy w trakcie umówionego okresu zatrudnienia.
Pozycję czeladników wobec mistrzów wzmacniały stowarzyszenia czeladnicze, które obok funkcji towarzysko-religijnej oraz niesienia pomocy biednym i chorym, a także rodzinom zmarłych, coraz aktywniej występowały jako realna siła społeczno-polityczna w obronie podstawowych interesów pracowniczych.
W maju 1684 r. gromadnie opuścili miasto czeladnicy producentów sai, udając się grupami, po około 100 osób, do okolicznych miejscowości.
W połowie XVII w. już wyraźnie wyodrębniła się grupa nakładców pasamonicznych, łączących w jednym ręku handel surowcami, organizację chałupnictwa, lichwę i sprzedaż wyrobów gotowych .
Wielki kapitał handlowy, to nie interesował się on w większym stopniu produkcją, czyli mówiąc inaczej, nie przerodził się w przemysłowy.
Zasadniczą przyczyną konfliktów pomiędzy cechami były jednak trudności ze zbytem, występujące zresztą na niemałą skalę już w okresie wcześniejszym. Po wojnie lat 1655-1660, z racji ogólnego zubożenia ludności miasta i malejącej konkurencyjności oferty cechowej, owe kłopoty na trwałe wkomponowały się w życie rzemiosła.
Na niespotykaną skalę rozgorzał antagonizm pomiędzy obydwoma cechami piekarskimi, z których każdy chciał uzyskać uprawnienie do wypieku nowego gatunku pieczywa. Konflikt trwał 5 lat, a sam cech piekarzy pieczywa żytniego wydał na koszty procesowe ponad 9 tys. fl.
Do najdotkliwszych podatków pośrednich należały akcyzy od słodu i piwa. Akcyzę słodową, zwaną miejską, pobierano w wysokości 2 szelągów od korca. Z biegiem lat uznano jej pobór za wygodny sposób uzyskiwania pieniędzy na zapłatę rat podatkowych na rzecz króla przez skarb ziemi pruskiej (tzw. akcyza królewska);
Wysokim podatkiem obłożono też piwo miejskie. Od beczki pobierano 2, 3, nieraz 5 fl., a więc od 20 do 50% średniej ceny detalicznej. Podobne opłaty nakładano na wiele innych artykułów pierwszej potrzeby, np. mąkę, chleb, mięso, wódkę, mydło. Świadczenia podatkowe wliczano w cenę towaru, przerzucając je w ten sposób na barki odbiorcy-konsumenta. Nie ponosili ich wcale, lub tylko w niewielkim stopniu, producenci spoza cechu, dzięki czemu towar ich był tańszy. Na fakt ten zwracali uwagę najbardziej dotknięci akcyzami browarnicy. O zwiększenie wymiaru akcyzy od chleba ze Starych Szkotów, Biskupiej Górki i innych osad kościelnych zabiegali płacący wysokie podatki piekarze cechowi.
Towar spoza cechu był tańszy, a nieraz także lepszy jakościowo, np. panowała powszechna opinia o kiepskiej jakości piwa pochodzącego z browarów miejskich. Browarnikom zarzucano, że podmieniają składniki szlachetniejsze na tańsze, pogarszające walory smakowe.
Stosując kryteria terytorialne, producentów pozacechowych można podzielić na dwie główne grupy. Do pierwszej zaliczali się rzemieślnicy z terenu jurysdykcji miejskiej (obszar w obrębie murów, przedmieścia, wsie gdańskie), wśród których było spore grono osób, zwłaszcza menonitów, prowadzących działalność legalną na podstawie koncesji udzielonych przez odpowiednie urzędy miejskie. Drugą grupę stanowili producenci osiadli poza granicami miasta. Chodzi tu zarówno o bardzo aktywne gospodarczo podgdańskie osady kościelne, jak o wytwórców z odleglejszych stron Rzeczypospolitej i z zagranicy.
W samym mieście i najbliższych okolicach pracowało wielu nielegalnych producentów, zwanych fuszerami lub partaczami. Niektórzy z nich zatrudniali nawet własnych czeladników, aby sprostać napływającym zamówieniom. Ale najbardziej rzucali się w oczy rzemieślnicy wędrowni, świadczący różne dorywcze usługi na rzecz mieszkańców, portu i handlu. Wiele cechów, tak jak rymarze w 1660 r., wskazywało na licznych konkurentów w obrębie miasta i poza jego murami, we wsiach i po dworach.
Obiektem ostrych ataków cechów i solidaryzujących się w tej kwestii z nimi kramarzy była tzw. tandeta, gdzie przez kilka dni w tygodniu można było handlować towarem starym lub częściowo zużytym. Tymczasem trafiały tu często rzeczy zupełnie nowe, lecz pochodzące z nielegalnych źródeł. Najczęściej chodziło o artykuły metalowe, odzież, obuwie i książki, zszywane i oprawiane poza cechem introligatorskim.
W obrębie murów miejskich na dużą skalę wytwórczość partacka rozwinęła się w dworach klasztornych karmelitów, dominikanów i brygidek. W myśl obowiązujących aktów prawnych, w tym ordynacji Zygmunta III z 1593 r., wspomnianym zgromadzeniom zakonnym zezwolono zatrudniać po jednym rzemieślniku w zakresie specjalności niezbędnych do zaspokojenia własnych potrzeb. Generalnie przeciw konwentom zakonnym wystąpił w 1663 r. cech producentów sai i bombasynu, żądając usunięcia partaczy i zlikwidowania wybudowanej przez brygidki farbiarni. Protesty przeciw rzemieślnikom klasztornym podnieśli też piekarze, rzeźnicy, tokarze, żaglownicy, rymarze, kuśnierze. Najostrzejszy atak przypuszczono na karmelitów. W 1663 r. zażądano usunięcia wszystkich nielegalnie zatrudnionych tam rzemieślników.
Kulminacja konfliktu przypadła na początek maja 1678 r., kiedy to doszło do zdemolowania klasztoru, a nienawiść innowierczych mieszczan skierowała się przeciw zamieszkałym u karmelitów rzemieślnikom.
Z kwestią konkurencyjnej roli Siedlec wiąże się zagadnienie szersze - wzrost znaczenia rzemiosła wiejskiego. Jego główne ośrodki skupiały się wokół szlaków lądowych wiodących do miasta oraz blisko rejonów nadmorskich. Specyficzne warunki pracy i życia na wsi wymagały opanowania pewnych umiejętności ciesielsko-budowlanych. Nie zmienia to faktu, że we wsiach gdańskich pojawiali się zawodowi cieśle, kowale czy bednarze. Część z nich zawierała odpowiednie ugody z cechami (np. „wolni mistrzowie”), ale większość uprawiała działalność nielegalną. Na największą skalę rozwinęło się browarnictwo. Dekret Jana III Sobieskiego dla browarników z 1678 r. wymieniał aż 25 nielegalnych browarów na terenie jurysdykcji miejskiej (we wsiach, dworach, młynach), nakazując ich niezwłoczną likwidację.
Silnym ośrodkiem konkurencyjnym stało się Oruńskie Przedmieście (Stadtsgebiet), gdzie osiedliło się wiele rodzin menonickich, m.in. holenderscy płóciennicy i drelicharze, których liczebność szybko przekroczyła wyznaczony im ugodą z cechem w 1653 r. pięćdziesięcioosobowy limit.
Największe ośrodki konkurencyjne wobec gdańskiego rzemiosła cechowego powstały i rozwinęły się na terenach, gdzie nie sięgała jurysdykcja miejska. Były to osady podlegające władzy kościelnej: Stare i Nowe Szkoty, Biskupia Górka, Święty Wojciech - biskupowi włocławskiemu, Chełm - kapitule włocławskiej oraz Chmielniki - opatowi pelplińskiemu. Wspomniane ośrodki stanowiły enklawy na terytorium miejskim, korzystając z wszelkich dobrodziejstw bliskości wielkiego rynku i centrum portowego, a nie ponosząc praktycznie żadnych większych świadczeń na jego rzecz. Istniały tam i dobrze prosperowały wszystkie ważniejsze gałęzie rzemiosła z pobliskiego Gdańska, z wyłączeniem bodajże tylko budownictwa okrętowego. W Chełmie, w połowie XVII w., powstało osiedle, które rozrosło się do osady liczącej 100 domów w większości przeznaczonych na siedziby rzemieślników. Dane statystyczne z początkowego okresu wojny polsko-szwedzkiej 1655-1660 mówią o 42 rzemieślnikach, kramarzach i straganiarzach zamieszkujących Stare Szkoty oraz o 45 osiadłych w Chmielnikach. Majątek utracony na skutek wyburzeń oszacowano na 470 tys. fl. Wśród rzemieślników najwięcej było przedstawicieli branży spożywczej: browarników, piekarzy, rzeźników.
Na Biskupiej Górce, w Starych Szkotach i Chełmie w 1691 r. miało być czynnych 70 browarów . Wielki rozwój browarnictwa na tych terenach stał się główną przyczyną upadku tej gałęzi produkcji na terenie miasta. Globalna produkcja piwa w Gdańsku spadła z 250 tys. beczek w XV w. do 50-100 tys. w XVII w. Przyjmuje się, że z produkcji nielegalnej pochodziła mniej więcej połowa, a w latach dziewięćdziesiątych około 2/3 globalnej wielkości konsumowanego w Gdańsku piwa. Podobne proporcje występowały w Elblągu. Z kolei ośrodkiem piekarnictwa pozacechowego stały się Stare Szkoty. Ukuła się nawet nazwa „chleb szkocki”, oznaczająca wszystek nielegalny chleb, który trafiał na rynek gdański. Także cech czerwonoskórników sygnalizował duże rozmiary produkcji garbarskiej w Starych Szkotach. Wywożono stamtąd wielkie partie skór podeszwowych na tereny klasztoru oliwskiego, skąd rozchodziły się po całym Pomorzu. Chełm natomiast słynął z rozwiniętego rzemiosła bednarskiego.
O małej skuteczności zawartych w nich zakazów najlepiej przekonuje wzrastająca częstotliwość ukazywania się edyktów o tej samej lub nieco zmodyfikowanej treści, z inną tylko datą, np. edykty z lat 1679, 1687, 1690, 1696 i 1699 wymierzone przeciw przemytowi na teren miasta chleba, mięsa i piwa ze Starych i Nowych Szkotów, Biskupiej Górki, Chełma oraz Wrzeszcza. Jako egzekutorów postanowień władz wymienia się funkcjonariuszy posterunków akcyzowych, pachołków miejskich i sądu wetowego, dozorców w bramach, patrole wojskowe, dozorców redy, a w okręgach wiejskich administratorów i sołtysów. Do walki z przemytem cechy wystawiały własnych dozorców w newralgicznych punktach ruchu towarów, np. w bramach. Często były to osoby desygnowane z grona mistrzów, bardziej zainteresowane skrupulatniejszym egzekwowaniem przepisów. Poszczególne cechy uzyskiwały nieraz zezwolenia od Rady na kontrolę domostw partaczy lub przeprowadzanie rewizji na ulicach, miejscach targowych, drogach.
Pewne dodatkowe ograniczenia kontroli w bramach wjazdowych miały wyraźny podtekst klasowy. Liczne fakty dowodziły, iż wwóz nielegalnych towarów, i to na dużą skalę, dokonywał się w karocach, kolasach i innych wytwornych pojazdach bogatych mieszczan i szlachty. Tak np. w 1666 r. nie zezwolono rzeźnikom na przegląd powozów „z wielu poważnych przyczyn”. Jeśli podejrzewali przemyt mięsa, do akcji mogli wkraczać dopiero w trakcie wyładunku towaru z podejrzanych karoc i kolas.
W przekonaniu, że władze miejskie nie są zdolne skuteczniej przeciwstawić się narastającemu zjawisku konkurencji pozacechowej, zwracano się o pomoc do zwierzchników miasta - królów polskich. Tak stało się w 1660 r., kiedy to cechy główne wraz z inkorporowanymi złożyły zbiorową petycję na ręce Jana Kazimierza, w której to kwestie partactwa, konkurencji klasztorów i osad podmiejskich przewijały się najczęściej. Podobne zabiegi podjęły cechy u Jana III Sobieskiego, zwłaszcza podczas jego pobytu w Gdańsku w 1677/1678 r. Niektóre bogatsze korporacje, jak np. browarnicy czy rzeźnicy, dochodziły swych praw na drodze kosztownych i przewlekłych procesów na dworze królewskim, inne czyniły starania, aby sprawą skuteczniejszej walki z partactwem zainteresować pruski sejmik generalny.
Wpływ na to, że efektywność działań mających zahamować zalew rynku gdańskiego obcymi towarami była mierna, wywierała postawa samych członków cechu, albowiem nie wszyscy mistrzowie podzielali pogląd o konieczności radykalnego rozprawienia się z produkcją nielegalną. Niektórzy z nich nabywali od partaczy towary, aby odsprzedawać je jako własne, inni znów wchodzili z partaczami w związki kooperacyjne.
Wzbogaceni członkowie cechu płócienników popierali wszelkiego rodzaju partaczy jako świetny materiał na chałupników. W domach wielu obywateli, w tym nawet u rajców, służba domowa zajmowała się nie tylko szyciem bielizny i odzieży dla domowników, ale wykonywała usługi na zamówienie.
Trzeba podkreślić, że dostawy towarów spoza cechu i handel nimi stanowiły nie tylko źródło zarobku dla wielu kupców, ale wpływały też na pewną obniżkę cen wyrobów cechowych. Ponadto stan napięcia pomiędzy cechami a rzemiosłem nielegalnym, wykorzystywanie powstającego na tym tle antagonizmu umacniały przewagę bogatej elity rządzącej nad resztą mieszkańców miasta. W tej sytuacji nawet najradykalniejsze środki, jak np. spalenie w 1656 r. większości domostw Starych Szkotów, Chmielnik, ulicy Motławskiej, Peterszawy, Nowych Ogrodów i Siedlec, nie przynosiły oczekiwanych rezultatów. Powrócił przeto Gdańsk do dawnych planów wykupu osad kościelnych, albo wymiany ich na inne, jednak i tym razem nie uwieńczonych sukcesem.
Poważny problem stanowił wwóz obcego piwa, tak z głębi kraju, jak też drogą morską. Z krajowych trafiały do Gdańska: elbląskie, puckie, fromborskie, tczewskie, bydgoskie, łobżenickie, żnińskie; z zagranicznych: lubeckie, rostockie, sundzkie, szczecińskie, wismarskie, gryfijskie, słupskie, trzebiatowskie, kołobrzeskie, królewieckie, brunszwickie, holenderskie, angielskie. Z samego tylko Świętomiejsca - miejscowości położonej na terenie Prus Książęcych - przywożono do Gdańska w drugiej połowie XVII w. rocznie po kilka tysięcy beczek. Spośród gatunków zagranicznych najwięcej problemów stwarzał wwóz piwa ze Słupska. Rada Gdańska wydała w latach 1660 i 1664 zakaz jego przywozu na teren jurysdykcji miejskiej. Za przykładem Gdańska poszedł sejmik pruski, zabraniając w latach 1676 i 1689 wwozić ten gatunek piwa na teren całej dzielnicy, co wywołało protesty dworu brandenburskiego.
Wilkierz gdański [uchwały Rady Miejskiej, regulujące różnorodne dziedziny życia w mieście] raz w roku stwarzał możliwość handlowania towarami pozacechowymi i zawierania odpowiednich transakcji z pominięciem gdańskiego pośrednika. Zgodnie z tradycją działo się tak każdego roku w sierpniu, podczas wielkiego jarmarku dominikańskiego. Liczne decyzje władz miejskich przeciw partaczom nie miały mocy obowiązującej w tej, jak to nazwano, „zwyczajowej porze targów”. Jarmarczna wolność sprzedaży była solą w oku cechów gdańskich, które czyniły wiele dla ograniczenia, a nawet podejmowały próby, w drugiej połowie XVII w. jeszcze bez rezultatów, wyeliminowania z jarmarku obcych, zwłaszcza zaś partackich wyrobów. Nade wszystko starano się nie dopuścić do przedłużenia wolnego handlu poza okres jarmarczny, tym bardziej że w innych miastach, np. w Królewcu, bardzo rygorystycznie przestrzegano odnośnych przepisów. Niektórym tylko cechom udało się uzyskać pewne prerogatywy kontrolne, np. szewcom zezwolono na przegląd obuwia wnoszonego z pobliskich Szkotów i dowożonego z dalszych miejscowości, z wyjątkiem butów sporządzonych przez szewców toruńskich. Piekarze uzyskali w 1681 r. decyzję zakazującą wwozu na jarmark chleba wozami. Można go było tylko wnosić i sprzedawać w wyznaczonym miejscu na Targu Drzewnym.
Wielkość i rozmiary oferty pozacechowej na jarmarku dominikańskim uświadamiały, do jakich rozmiarów urosło zjawisko funkcjonujące codziennie, lecz mniej rzucające się w oczy z racji licznych obostrzeń formalno-administracyjnych.
__________
* "Obywatelstwo kupieckie" to termin historyczny, odnoszący się do obywatelstwa miejskiego, które w dawnych czasach nadawano osobom prowadzącym handel lub zajmującym się rzemiosłem w miastach, a także tym, którzy spełniali określone kryteria majątkowe i społeczno-polityczne. W Gdańsku, jak i w innych miastach, nadawanie obywatelstwa miało charakter przywileju, i uzyskanie go zapewniało szereg korzyści, takich jak prawo do prowadzenia handlu, uczestnictwa w życiu politycznym i społecznych wydarzeniach miejskich.
Szczegóły obywatelstwa miejskiego w Gdańsku:
Kryteria nadawania:
Obywatelstwo nadawano mężczyznom, którzy mieli stały pobyt w mieście, byli legalnego pochodzenia, posiadali uznane wyznanie religijne oraz spełniali określone kryteria majątkowe, wskazując na ich zdolność do wywiązywania się ze zobowiązań wobec miasta.
Dożywotni przywilej:
Obywatelstwo miało charakter dożywotni, jednak mogło być również utracone w przypadku naruszenia praw miejskich lub nielegalnego działania.
Przejście na potomstwo:
Obywatelstwo mogło być przekazane na potomstwo, ale dopiero po uzyskaniu ich zgody i formalnego potwierdzenia w księgach miejskich.
Decyzyjne ciała:
Obywatelstwo nadawała Rada Miejska lub Ordynki, a sprawy administracyjne prowadził sąd wetowy.
Handel i rzemiosło:
Posiadanie obywatelstwa miejskiego było warunkiem koniecznym do prowadzenia handlu i rzemiosła w ramach miasta.
Opracowałem na podstawie:
HISTORIA GDAŃSKA
Tom III /1: 1655-1793
Pod redakcją: Edmunda Cieślaka
Opracowali: Edmund Cieślak, Zbigniew Nowak, Jerzy Stankiewicz, Jerzy Trzoska
Gdańsk 1993
tagi: rzemiosło gdańsk kupcy masełkowie cechy czeladnicy
![]() |
Andrzej-z-Gdanska |
1 lipca 2025 08:35 |
Komentarze:
![]() |
BaZowy @Andrzej-z-Gdanska |
1 lipca 2025 10:38 |
świetny tekst, skąd źródła?
czyli powiedzenie "wiedzeć z której strony chlebek masełkiem posmarowany" ma swoje wielowiekowe tradycje ... ;-)
![]() |
maria-ciszewska @Andrzej-z-Gdanska |
1 lipca 2025 11:04 |
"wykupywania się od błędów w sztuce mistrzowskiej" - ubezpieczenie takie
![]() |
maria-ciszewska @Andrzej-z-Gdanska |
1 lipca 2025 12:48 |
Tandeta w postaci Jarmarku Dominikańskiego działa do dzisiaj.
![]() |
Andrzej-z-Gdanska @BaZowy 1 lipca 2025 10:38 |
1 lipca 2025 16:10 |
Przepraszam, zapomniałem wpisać:
HISTORIA GDAŃSKA
Tom III /1: 1655-1793
Pod redakcją
Edmunda Cieślaka
Opracowali
Edmund Cieślak, Zbigniew Nowak, Jerzy Stankiewicz, Jerzy Trzoska
Gdańsk 1993
Niektórzy, w Gdańsku, nosili głowy nie od parady. ;)
![]() |
Andrzej-z-Gdanska @maria-ciszewska 1 lipca 2025 11:04 |
1 lipca 2025 16:13 |
Jak pisał Gabriel, już starożytni Grecy znali ubezpieczenia, a co dopiero Gdańszczanie, ileś wieków później. ;)
![]() |
Andrzej-z-Gdanska @qwerty 1 lipca 2025 11:12 |
1 lipca 2025 16:16 |
Zastanawiałem się czy życie nie było wtedy bardziej skomplikowane.
Pezynajmniej, wielu ludzi, wtedy, nie "nudziło się" w życiu.
![]() |
Andrzej-z-Gdanska @maria-ciszewska 1 lipca 2025 12:48 |
1 lipca 2025 16:27 |
W tamtych czasach niektóre towary nieprodukowane przez rzemiosło cechowe były tańsze, a nawet lepsze.
Rzemieślnicy nielegalni, byli zwani partaczami lub fuszerami. Dzisiaj te słowa mają pejoratywne znaczenie. znaczenie.
dwa cyaty z notki:
Towar spoza cechu był tańszy, a nieraz także lepszy jakościowo, np. panowała powszechna opinia o kiepskiej jakości piwa pochodzącego z browarów miejskich.
Obiektem ostrych ataków cechów i solidaryzujących się w tej kwestii z nimi kramarzy była tzw. tandeta, gdzie przez kilka dni w tygodniu można było handlować towarem starym lub częściowo zużytym. Tymczasem trafiały tu często rzeczy zupełnie nowe, lecz pochodzące z nielegalnych źródeł.
Partacze, fuszerzy i zakony czyli "szara strefa" w XVII w. sięgała prawie 50%!
![]() |
Andrzej-z-Gdanska @Matka-Scypiona 1 lipca 2025 14:24 |
1 lipca 2025 16:28 |
Mnie się podobało, ale żeby aż tak? :))
Dzękuję!
![]() |
maria-ciszewska @Andrzej-z-Gdanska |
1 lipca 2025 17:20 |
Maasełkowie... A liczba pojedyncza? Masełko? Masełek?
![]() |
Andrzej-z-Gdanska @maria-ciszewska 1 lipca 2025 17:20 |
1 lipca 2025 18:32 |
Może odmienia się jak mistrz, mistrzowie - masełek, masełkowie?
W tekście jest napisane:
"...tzw. masełkowie, czyli synowie mistrzów..."
![]() |
maria-ciszewska @Andrzej-z-Gdanska 1 lipca 2025 18:32 |
1 lipca 2025 18:39 |
Aha, liczba pojedyncza w tekście nie występuje. Szkoda.
![]() |
ewa-rembikowska @maria-ciszewska 1 lipca 2025 17:20 |
1 lipca 2025 19:42 |
Prawdopodobnie masełko. Ci, którzy noszą to nazwisko prawdopodobnie nie mają pojęcia, jaka jest jego geneza.
![]() |
ewa-rembikowska @jan-niezbendny 1 lipca 2025 20:09 |
1 lipca 2025 21:34 |
super
![]() |
maria-ciszewska @jan-niezbendny 1 lipca 2025 20:09 |
1 lipca 2025 21:40 |
Też mi chodziło po głowie, ale zdało się mało prawdopodobne. Dziękuję
![]() |
MarekBielany @Andrzej-z-Gdanska |
1 lipca 2025 21:47 |
Z produkcji masła jest maślanka.
P.S.
... ale nie ubita w masielnicy, tylko tak poprostu odstrzelona.
Dobrze wydobyte z ujścia wisły
.
![]() |
Paris @Andrzej-z-Gdanska |
1 lipca 2025 22:27 |
Ale wpis,...
... niesamowite !!!
|
KOSSOBOR @Andrzej-z-Gdanska 1 lipca 2025 16:27 |
2 lipca 2025 00:16 |
A parte /łacina/: "A parte" to wyrażenie łacińskie, które w dosłownym tłumaczeniu oznacza "na bok" lub "na uboczu". W języku polskim, w zależności od kontekstu, może być tłumaczone jako "na uboczu", "na stronie", "na boku", "osobno" lub "poza".
Zatem pejoratywne znaczenie produkcji poza cechami zostało nadane przez gangi cechowe. Do dzisiaj to funkcjonuje, jako partacze.
Tekst - bomba!
|
KOSSOBOR @jan-niezbendny 1 lipca 2025 20:09 |
2 lipca 2025 00:18 |
Natychmiast kojarzy mi się z mydłkiem. Zapewne coś jest na rzeczy :)
![]() |
jan-niezbendny @KOSSOBOR 2 lipca 2025 00:18 |
2 lipca 2025 07:41 |
I mnie to wygląda na lekceważący (z nutą zazdrości) epitet: masłek - ktoś, kto bez trudu, jak po maśle wszedł do cechu. Chociaż później wyraz mógł się jakoś "zneutralizować" w tym wąskim znaczeniu.
Słownik wileński z 1863 roku nie zna juz odniesienia do rzemiosła: Masłek, -słka, lm. -słki, v. -słkowie, m. pieszczoch, człowiek bez energii, chwiejący się w zdaniu.
![]() |
Andrzej-z-Gdanska @MarekBielany 1 lipca 2025 21:47 |
2 lipca 2025 08:36 |
Taka była wtedy Wisła, że można było coś wydobyć. ;)
![]() |
Andrzej-z-Gdanska @Paris 1 lipca 2025 22:27 |
2 lipca 2025 08:37 |
Mnie się ten tekst wydawał podobny do innych, a tu taka historia.
Może czytelniczkom słuch się "wyostrza". :)))
![]() |
Andrzej-z-Gdanska @KOSSOBOR 2 lipca 2025 00:16 |
2 lipca 2025 08:39 |
Dzięki!
Dzisiaj nie ma już gangów cechowych, bo się później same "zaorały". Obecnie mamy lobbystów, globalistów, itp. i bądź tu mądry czy to dobrze czy źle. ;)
![]() |
maria-ciszewska @Andrzej-z-Gdanska |
2 lipca 2025 11:04 |
Taka fajna notka, a ja ją strollowałam problemem językowym XD